Szukanie mieszkania to najgorsza rzecz jaką może nam się przytrafić
Zbliża się październik, już za niecały miesiąc studenciaki ze słoikami zaczną nawiedzać popularne miasta w celach zasiedlenia na czas nieokreślony. Ależ ja im kurwa współczuję.
Przeprowadzki są gorsze niż wybór szkoły. Gorsze niż wybór kierunku studiów, nawet gorsze niż szukanie pracy. Dla nerdów dalej łatwiejsze jednak niż szukanie dziewczyny. Ja swoje przeprowadzki wspominam jak najgorszy koszmar. Jak coś co przeprowadzałem pod przymusem i ostateczność na którą zawsze się czeka do ostatniej chwili. A przecież zmiana miejsca zamieszkania powinna kojarzyć się z czymś zajebistym, z małym resetem i ogólnie nowym startem. Czemu tak niekomfortowo się czujemy kiedy musimy zmienić swoją bazę?
Jasne, pierwsze zamieszkanie nie jest niczym strasznym. No chyba że się całe życie spędziło przy cycku mamusi i jest się życiową melepetą, to może nas trochę przerosnąć wizja prania skarpetek czy robienie sobie kanapek. Właściwie pierwsze opuszczenie domu w którym się dorastało jest czymś niezwykłym, czymś uroczystym a jednocześnie nieprzewidywalnym. To podobne uczucie kiedy się wypływa pierwszy raz na morze. Nie wiemy kompletnie czego możemy się spodziewać. Potem odkrywamy ciemną stronę mieszkania bez rodziców i psujemy sobie życie nieustanną impreza. Ale ja nie o tym. Także pierwszy raz, może być przyjemny. Następne są już bolesne. I wie to każdy kto kto już przeprowadzał się parokrotnie.
Gorsze od samej przeprowadzki są poszukiwania. I bynajmniej nie pierścienia czy dobrego elektro na mieście. Poszukiwania mieszkania zaczynamy albo od ogłoszeń w gazecie (podobno tak się jeszcze robi) albo na popularnych portalach ogłoszeniowych. Pierwsze parę telefonów i szybki szlug na balkonie. 'Kurwa, większość nie odbiera, Ci którzy odbierają nie chcą kota, tamci chcą 3 kafle kaucji a jeszcze inni się mają odezwać. A zostało już tak mało czasu'. Następnego dnia to samo. Dzwonimy, odbiera agentura. Przemiła Pani mówi że pokazują mieszkania po rejestracji się u nich w agencji. Wpisowe 250zł. No ale takie ładne mieszkanko mają, bierzemy bez zastanawiania. Szybka rejestracja i szybki przelew. Potwierdzenie nadania możemy wydrukować na miejscu więc jedziemy. Na miejscu okazuje się że te mieszkanie już jest nieaktualne, ale skoro już się zarejestrowaliśmy to mamy się nie przejmować, znajdą nam inne. Ok, więc czekamy na telefon i wracamy do domu.
Następnego dnia w ogłoszeniach widzisz mieszkanie marzenie. Zajebista dzielnia, metro podjeżdża do pokoju i całodobowy market na dole. Dodano minutę temu. Myślisz sobie - jest już moje. Dzwonisz. Agencja, tym razem inna. Gadka ta sama: Wpisowe, rejestracja i masz mieszkanie. W międzyczasie dzwonią z wcześniejszej agentury i mają jakieś mieszkanie na obrzeżach. Grzecznie dziękujesz, mówisz że oddzwonisz bo przecież znalazłeś swoje Małe Eldorado w nowym ogłoszeniu. Ale tym razem znasz zasady, jesteś nauczony i nieufny. Pytasz więc Panią czy na bank te mieszkanie jest jeszcze aktualne, bo nie chcesz znowu bulić. Osoba potwierdza, tak mamy te mieszkanie, jest aktualne i możemy się od razu umówić na godzinę oglądania. Podajesz więc termin za 2 godziny bo Cię dupsko piecze i już najchętniej zrobiłbyś dzisiaj parapetówkę. A jeśli nie to przynajmniej dobrze się najebał znaleźnym lokum. Wpisowe 'tylko' 120zł więc myk i przelane. Jedziesz go agentury za 2 godziny spotkać się z typem który ma cię zawieść do mieszkania. ERROR. 'Wie Pan/Pani w tym czasie w którym Pan się rejestrował znalazł się chętny na te mieszkanie i jest już nieaktualne'. Spoko, myślisz sobie. Po prostu Fakt jutro pokaże znowu okładkę z rozkrwawionym czyimś ryjem. I nie będzie to Twój ryj.
3 głębokie oddechy i zdajesz sobie sprawę co się właśnie stało. Wydałeś łącznie 370zł a mieszkania nie obejrzałeś żadnego. Kupujesz ramę fajek, 6cio pak i jedziesz do znajomych bo nie chcesz nikogo zabić. Oczywiście takie robienie w wała jest stare jak świat. Podałem tu tylko przykład, mnie to nie spotkało osobiście ale jak szukałem mieszkania i miałem takie propozycje to zawsze googlowałem firmy. Zawsze to byli naciągacze. Więc pijesz piwo, idziesz kimać i jutro znowu polujesz. Jeden telefon, drugi i masz już poumawiane wizyty. Jeździsz więc po mieście jak turysta, odwiedzasz miejsca o których nawet nie miałeś pojęcia że istnieją oraz zaznajamiasz się z folklorem designu poszczególnych mieszkań. A tam: Meblościanka, albo kuchnia we wnęce szerokości 1m. Znajdujesz nawet ładne ale puste mieszkanie. No trudno, kupi się meble z Ikei i będzie przestronnie i minimalistycznie. Bierzemy. Właściciel mówi że chce kaucje w wysokości podwójnego czynszu, Duże mieszkanie, jeszcze większe się wydaje bez mebli więc 1700zł nie brzmi jakoś strasznie. Kaucja wyniesie 3400zł + czynsz 1700zł. Na początek 5100zł. Super. Tym bardziej że zapewne z poprzedniego lokum kaucji nie odzyskaliście bo właściciel/ka po tylu latach nie wynajmowania nie może odżałować zarysowanej lekko podłogi, czy plamy na ścianie albo łóżka z wyszczerbioną podpórką. Norma. Kaucji jeszcze ani razu nie udało mi się odzyskać. Ba, byli nawet tacy właściciele (2 razy pod rząd) że bez oglądania mieszkania na sam koniec wyprowadzki nie mieli pełnej kaucji i szukali powodów jakby tu przyciąć w chuja. Co oczywiście świadczyło że od początku mieli się nie wypłacić.
Ok, w końcu wynająłeś mieszkanie albo pokój za jeden tysiak + tysiak kaucja. No trudno, ze 2 miechy pożre się gruz ze ścian ale od trzeciego jakoś będzie. Nie będzie bo okazuje się że opłaty ciągną tyle światła i wody, że cała wioska w Etiopii mogłaby zorganizować Sylwestra. Także odkujesz się po pół roku. A za pół roku znowu szukanie mieszkania bo córka właściciela/ki się wprowadza. Uśmiech!
12 komentarze: