Jesteś idiotą jeśli myślisz że dostaniesz za darmo telefon na Facebooku

niedziela, września 20, 2015 Unknown 12 Comments



Tyle szczęśliwych osób na Facebooku dawno już nie widziałem. W ostatnich dniach zaobserwowałem, że firmy rozdają telefony każdemu kto weźmie udział w rozdawce. To bardzo dobrze, prawda? Niekoniecznie, po prostu Wy jesteście tak naiwni i głupi że klikacie w takie posty i później fejs sam za Was publikuje takie statusy.

Nie wiem naprawdę jak można być naiwnym aby wierzyć że się dostanie chociaż folijkę na nowy model flagowca. A tutaj sami testerzy. Przeglądam feeda i widzę już posta zaczynającego się od 'hahaha, to naprawdę działa!'. I kurwica mnie strzela i rak internetowy zjada ostatnią wiarę jaką jeszcze udało mi się zachować w społeczeństwo. Fakt, nie ma już idiotycznych, viralowych challene. Teraz są sprytnie przemyślane strony z których dowiesz się kto dzisiaj oglądał twój profil albo sprawdzisz co robiły 2 pijane nastolatki na wyjeździe. Klikasz raz i w Twoim imieniu Facebook będzie publikował virale za które Ty później będziesz się wstydził/a. 

Pozatym, pomyśl jeden z drugim czy rzeczywiście telefon bez folii tak traci na wartości że rozdają go za darmo. Produkty które kosztują 3 tysiące złotych? Czy naprawdę jesteście tak naiwni czy po prostu chęć kliknięcie jest od Was silniejsza? Powiem Wam, że strasznie gotuje się we mnie gdy widzę walla pełnych idiotów i debili. A przecież nie powinno. Przecież to Wasza wina że jesteście łatwowierni. Kiedyś na takich internatów mówiono 'dzieci neo'. Dziś brak słów by to określać.

12 komentarze:

Żyjecie w Cyberpunku. To już się zaczęło.

niedziela, września 20, 2015 Unknown 2 Comments




Całkiem niedawno, podczas londyńskiej konferencji naukowej Zeitgeist 2015 prof. Stephen Hawking stwierdził, że ludzkość w ciągu 100 lat przestanie być najinteligentniejszą istotą na Ziemi. Straszne, ale jeśli takie poglądy wygłasza wybitny fizyk, to coś musi być na rzeczy.
Niebawem sztuczna inteligencja zacznie odgrywać coraz większą rolę w naszym życiu. Ale czy już teraz nie doświadczamy jej mocy? Nasze smartfony są z nami praktycznie przez całą dobę, przesyłają najważniejsze powiadomienia, dobrze skonfigurowane odpowiadają także na pytania głosowe. Korzystając z naszej lokalizacji są wstanie podać nam, gdzie znajduje się niedaleko nasza ulubiona pizzeria lub ile dzisiaj zajmie nam szacowany powrót do domu. Korzystając z przeglądarek, facebooka czy innych mediów społecznościowych, skomplikowane algorytmy tworzą dla nas unikalne treści byśmy strumieniowo dostawali optymalny dla nas content. A to dopiero początek. Za rogiem przecież czekają okulary od Google a za nimi pojawi się rzesza naśladowców.  Inteligentne zegarki już teraz mierzą nam puls przez całą dobę by w każdej chwili można było sprawdzić nasz stan zdrowia. Hełmy wirtualnej rzeczywistości wracają do łask i obecnie przeżywają swoje kolejne odrodzenia i kto wie, może tym razem da dobre zagoszczą w naszych domostwach, zastępując nam letnie spacery. Nim się obejrzymy, będziemy w pełni zakorzenieni w kulturze futurystycznej którą do tej pory znaliśmy z filmów czy książek. Przyszłość która miała być tylko wyobraźnią autorów po kwasie, coraz częściej puka do naszych drzwi.
Zresztą, patrząc na Tokio czy inne futurystyczne miasta w Chinach, które już wyglądają jak neonowe Babilony to już się zaczęło. Coraz więcej ludzi nie ufa nawigacji i ustawieniom prywatności w urządzeniach w sieci. Geolokalizacja zostawia po nas olbrzymie ślady. Ruch w sieci jest coraz częściej monitorowany i dzięki wyciekom niektórych pracowników, które pracowały dla wielkich korporacji coraz więcej osób zakleja swoje kamerki przednie w laptopach. Paranoja? Przecież żyjemy w Cyberpunku. W Nowojorskich klubach bawią się neogoci którzy na ciele mają implanty a w trakcie dnia zmawiają się na hackowaniu i zdobywaniu informacji. Pamiętacie tę scenę z Matriksa gdzie Neo podąża za króliczkiem? To wygląda dokładnie tak samo. Dzieciaki za pomocą telefonu komórkowe potrafią ładować bilety miesięczne, a specjalne nakładki w bankomatach mogą doprowadzić nas do utraty gotówki na rzecz cwanych crackerów. Dokładnie tak jak to było ostatnio na warszawskim Bródnie. Cyberpunk już się zaczął. Nie jest jeszcze to poziom z najlepszych klasyków, ale to wina kryzysów i sytuacji zbrojnej na świecie.
Co będzie jak to tego wszystkiego dojdą androidy? Co się stanie jak słodziutka gosposia zostanie zainfekowana i któregoś razu postanowi zrobić krzywdę człowiekowi? Albo zacznie mówić wprost co o nas myśli? Jak zaprogramować takie maszyny żebyśmy mogli je kontrolować a jednocześnie dostawać od sztucznej inteligencji to co najlepsze? Profesor mówi „Sztuczna inteligencja musi robić dokładnie to, czego chcemy”. To żądne odkrycie, to raczej priorytet który powinien być brany przy każdych eksperymentach. Inżynierowie powinni nie powinni bawić się w Boga i szukać możliwości aplikowania maszynom emocji. Bez emocji będą to urządzenia które wykonują tylko polecenia.
Póki co na szczęście daleko jesteśmy od wyposażenia sztucznej inteligencji w każdej rodzinie. Na roboty jeszcze za wcześnie. Biorąc pod uwagę sytuacje w naszym kraju, przeciętnego Kowalskiego nie będzie stać na takie cudeńka jak androidy nawet paręnaście lat po tym jak zostaną rzucone na taśmę produkcyjną. Paradoksalnie, najbezpieczniejsze miejsca to biedne kraje. Zresztą, obecnie zabawy w Boga stoją na marnym poziomie. Wystarczy przypomnieć sobie sławny eksperyment Microsoftu nad algorytmem wykrywającym wiek danej osoby po zdjęciu.
Nie mniej jednak jestem ciekawy czy czarne scenariusze z filmów SF się spełnią. W razie czego zawsze będziemy mogli kupić tańszy model, bez wifi;)

2 komentarze:

Jutuber chciał 20 tysięcy dolków za reklamę gry. Deweloper odmówił. Autor kanału przesadził?

wtorek, września 15, 2015 Unknown 5 Comments




Jak dokładnie wszyscy wiemy, YouTube stał się wylęgarnią gimbazy. No dobra, piszę trochę zaczepnie bo przecież znajduje się w nim również dużo ambitnego kontentu. Największy prym w dalszym ciągu wiodą kanały growe. Młode pokolenie wychowywane na filmikach z Minecrafta z wywieszonym jęzorem oglądają każde odcinki swoich idoli z internetu. Ogólnie YouTube grami stoi co potwierdza nowy odłam giganta który niedawno wystartował - YouTube Gaming.

Fakty są dosyć jasne. Kanały gamingowe największych graczy na rynku to maszynki do robienia pieniędzy. Generują olbrzymi ruch i porównywalne są do kanałów telewizyjnych. Sam oglądam Rocka bo jako jeden z nielicznych prowadzi program w miarę normalnie i spokojnie, więc nie muszę grać w duże ilości gier by znać branżunie. Wczoraj na łamach Antyweba przeczytałem tekst o pewnym graczu do którego zwrócili się deweloperzy jednej z gier. Rozdawali oni bezpłatnie kody do swojej produkcji graczom, aby Ci na swoich kanałach mogli ją pokazać. Większość twórców lubi gratisy więc łyknęli propozycję za darmoszkę. Natomiast jeden z jutuberów odpowiedział że owszem, zgodzi się ale chce wynagrodzenie za reklamę w wysokości 20 tysięcy dolków. Dużo? Deweloper nawet nie targował się z chciwym autorem i po prostu odmówił grzecznie.

W większości przypadków głosy w komentarzach są jednoznaczne - typa pojebało by żądać od firmy 20.000$ za zagranie w grę przed kamerą. Jak dla mnie sytuacja jest odwrotna. Typów pojebało że sprzedają się za gratisy. Bo zapomniałem Wam powiedzieć że mówimy o graczach którzy mają ok miliona subskrybentów. To teraz wyobraźcie sobie reklamę w telewizji w paśmie  np. gdzie widzów nie ma więcej niż milion. 20 koła dolków to śmieszna cena. Reklama mignie i tyle ją widz zapamięta. Natomiast kanał YT można wykorzystać o wiele efektywniej. Niestety, twórcy nie znają swojej wartości i najczęściej biorą tylko kasę za wyświetlenia. Więc gratisy tego typu przyjmują z otwartymi ramionami niczym małoletnie szafiarki. I tym samym psują sami sobie rynek.

To co się wydarzyło to dopiero przedsmak. Firmy już muszą się liczyć z opiniotwórczością popularnych letsplayerów. I mimo że na dzień dzisiejszy cena niektórym wydaje się zbyt wysoka to z biegiem czasu będzie ona standardem. Wystarczy parę następnych miesięcy. Sami zobaczycie. I po co było się uczyć? Trzeba było grać w gry;)


5 komentarze:

Najlepsza kanapka w McDonald’s

czwartek, września 10, 2015 Unknown 7 Comments





Nie jem mięsa. No prawie. Od wołowiny i szynki parmeńskiej ciężko mi się odzwyczaić. A już na pewno nie jadam zbyt często w fast foodach. No chyba, że widzę reklamę że wymyślono jakąś nową kanapkę to czasami zajrzę. Zazwyczaj jednorazowo na parę miesięcy. I mimo że ostatni raz w Macu jadłem jakoś chyba w maju, nie ciągnęło mnie tam z powrotem.

Zresztą, do Maca nigdy mnie nie ciągnęło i to nie z powodów o jakich myślicie. Kompletnie nic mnie nie interesuje to co kto mówi na temat zdrowego odżywiania. I mimo, że sam jem tylko zdrowe rzeczy, tak czasami chipsy czy burgera zjeść muszę. Nienawidzę kebabów. Do Maca nie chodziłem z prostej przyczyny. Ich burgery były zawsze dla mnie zbyt delikatne. Na co dzień jestem na diecie wegańskiej, ale jak w końcu najdzie mnie ochota na wołowinę to mam nadzieję zjeść ucztę wikingów. Najlepiej jeszcze żeby było w środku surowe, ale w cuda nie wierzę. W każdej sieciówce mięso jest wysmażone poza oficjalną skalę smażenia. Dobrze usmażyć mięso to sztuka więc nie mam żadnych oczekiwań dla dzieciaków z ulicy, którzy pracują za najniższą krajową na kuchni. Poza samym mięsem kanapki z tej sieciówki kojarzyły mi się z produktami którymi ciężko się najeść a najwięcej odwiedzających to dzieciaki.

Przechodząc dzisiaj zauważyłem że mają znowu podwójne McRoyal. To kanapki dla prawdziwych fanów mięsa, 2 duże (jak na standardy) kotlety i 2 plastry sera. A do tego podają jako nowość papryczki jalapeno. I od razu wiedziałem że muszę tego spróbować. No bo wiecie, jeśli burgery to konkretne i najchętniej na ostro. Dlaczego? Ostre walory zawsze podkreślają smak mięsa i raczej nie kojarzą się z McDonalds. Nie zamierzam się tu rozwodzić nad smakiem czy kruchością bułki czy innymi pierdołami. Powiem tylko krótko - W końcu można zjeść dobrego, dużego i wyrazistego burgera. I tyle. Albo aż tyle bo to najlepszy burger jakiego jadłem w MC.

I to właściwie tyle. Nie miała to być recenzja burgera bo nie ma nad czym tu się rozwodzić. Dużo mięcha z serem, które w końcu ma dopalacz. Póki co wystarczy. Może zajrzę znowu za kwartał. A może już nigdy. Zobaczymy. Teraz znowu tylko hummus i soja.


7 komentarze:

Blogi kulinarne to w 99% nic nie znaczący brudnopis.

środa, września 09, 2015 Unknown 20 Comments






W najnowszym numerze magazynu Press trafiłem na listę najlepszych blogów książkowych. Zestawienie jak ich setki, ale całkiem dobrze oddające realia miejcs w szeregu najbardziej popularnych blogów o takiej tematyce. Oczywiście jak to w takich top listach zawsze bywa, można się spierać czy nie powinno się czegoś dorzucić, czegoś wywalić itp. Sami wiecie o co chodzi.

Ale trafiając na ten tekst od razu wpadłem na pomysł że też chcę! Wiecie, zrobić jakiś ranking. W poprzednim numerze było o blogach męskich, w aktualnym o książkowych więc te mam z głowy. A że akurat z koleżanką w pracy rozmawialiśmy o jedzeniu to wpadłem na pomysł że będą to popularne ostatnio blogi kulinarne. Ale nie te najbardziej znane. Po co pisać o tym co wiadomo. Pomyślałem że zajrzę na grupy blogerskie i poszukam czegoś wśród młodzików. Zobaczymy jakie ścierwo jedzą. Przeszukując najnowsze posty, szukałem czegoś naprawdę fajnego i tu mnie spotkało pozytywne zaskoczenie. Otóż ok 80% tytułów najnowszych postów mówi nam o tym, że wszyscy naprawdę chcą jeść dobre, czasem zdrowe czasem mniej posiłki. A na pewno urozmaicone. Wypas, w końcu napiszę coś co mnie pozytywnie ostatnio zaskoczyło i będę rozpływał się w pochwałach nad młodymi (najczęściej) blogerkami.

I dupa. Przejrzałem w 4 godziny ok 50 blogów bo chciałem zrobić coś w stylu 5 najciekawiej zapowiadających się blogów. Żaden nie był blogiem. Wszystkie to brudnopisy, pamiętniki z przepisami. Nic więcej. I nie dlatego że te przepisy były złe czy kopiowane czy miały słabe szablony. Wszystkie te blogi po prostu miały identyczny sposób prowadzenia.

Pierwszy sposób - Po prostu wrzucony przepis.
Drugi sposób  - Parę zdjęć z przygotowywania, gotowania i efekt końcowy.


Czy ktokolwiek regularnie zajrzałby do takiego bloga? Oprócz mamy czy siostry? Co jest tam takiego czego nie znajdę w popularnych książkach kucharskich online? Pierwszy post. Sałatka. Drugi post jakieś ciasto. Trzeci, guacamole. No i co z tego? Jakbym chciał zrobić guacamole to bym wpisał w Google odpowiednią frazę lub w YouTube. Zero wyrazistości, zero ciekawostek, przebranych owoców, historii przyprawy czy 30 sposobów podania paluszków rybnych. Tylko przepis pod przepisem. Jeśli ktoś chce prowadzić swoją własną książkę kucharską to ok. Rzeczywiście jest to jakiś sposób. Jeśli ktoś chce dotrzeć swoimi przepisami do jakiejś grupy docelowej i mieć czytelników to mam dla takich blogerów kulinarnych złą wiadomość. Najpóźniej za pół roku i tak dacie sobie z tym spokój. Nie potraficie dać nic czego nie znajdę w Google. Niestety. Nawet jeśli przepis jest tak wyjebany, że język odkrywa całkowite nowe rejony smaku to co z tego? Nikt Wam nie uwierzy. To nie jest tak jak Wam piszą poradniki. Rób swoje, pisz posty za jakiś czas zaczniesz zarabiać. Muszę Cię zmartwić, nie zaczniesz. Nie dostaniesz nawet w gratisie torebki ryżu od firm.

Cały myk polega na tym, że książki z przepisami także słabo się sprzedają. Dlatego blogi kulinarne trzeba by było połączyć np. Że zdrowym trybem życia lub z jakimiś przekonaniami czy wprowadzić elementy hobbystyczne. Jak np. Jedzenie z filmów, czy potrawy z Gry o Tron. Można inaczej? No pewnie i te pomysły już wdrożono z całkiem niezłym skutkiem. Można przecież zrobić bloga z kuchnią danego rejonu świata i opisywać dodatkowo kulturę, przyzwyczajenia itp. Można też żartobliwie np. Posiłki do dychy czy (dla prawdziwych wikingów) 'Bez mięsa ani rusz'. (nazwa jeszcze wolna, podzielcie się za parę lat zarobkami). Można też robić cuda z samego ziemniaka i znaleźć swoją niszę i być w niej mistrzem. Ale nie robić bloga i jebać przepisy. Kto je będzie czytał?

Podsumowując - znów nie zrobię żadnego rankingu i znów pluję jadem. Ale to nie moja wina. Serio. A dlaczego nie zrobić np. Jedzenie podane w bucie? I robić niespotykane instalacje z jedzenia i dodatkowo trzaskać hajs od firm obuwniczych, heh?


20 komentarze:

Szukanie mieszkania to najgorsza rzecz jaką może nam się przytrafić

wtorek, września 08, 2015 Unknown 8 Comments




Zbliża się październik, już za niecały miesiąc studenciaki ze słoikami zaczną nawiedzać popularne miasta w celach zasiedlenia na czas nieokreślony. Ależ ja im kurwa współczuję.

Przeprowadzki są gorsze niż wybór szkoły. Gorsze niż wybór kierunku studiów, nawet gorsze niż szukanie pracy. Dla nerdów dalej łatwiejsze jednak niż szukanie dziewczyny. Ja swoje przeprowadzki wspominam jak najgorszy koszmar. Jak coś co przeprowadzałem pod przymusem i ostateczność na którą zawsze się czeka do ostatniej chwili. A przecież zmiana miejsca zamieszkania powinna kojarzyć się z czymś zajebistym, z małym resetem i ogólnie nowym startem. Czemu tak niekomfortowo się czujemy kiedy musimy zmienić swoją bazę?

Jasne, pierwsze zamieszkanie nie jest niczym strasznym. No chyba że się całe życie spędziło przy cycku mamusi i jest się życiową melepetą, to może nas trochę przerosnąć wizja prania skarpetek czy robienie sobie kanapek. Właściwie pierwsze opuszczenie domu w którym się dorastało jest czymś niezwykłym, czymś uroczystym a jednocześnie nieprzewidywalnym. To podobne uczucie kiedy się wypływa pierwszy raz na morze. Nie wiemy kompletnie czego możemy się spodziewać. Potem odkrywamy ciemną stronę mieszkania bez rodziców i psujemy sobie życie nieustanną impreza. Ale ja nie o tym. Także pierwszy raz, może być przyjemny. Następne są już bolesne. I wie to każdy kto kto już przeprowadzał się parokrotnie.

Gorsze od samej przeprowadzki są poszukiwania. I bynajmniej nie pierścienia czy dobrego elektro na mieście. Poszukiwania mieszkania zaczynamy albo od ogłoszeń w gazecie (podobno tak się jeszcze robi) albo na popularnych portalach ogłoszeniowych. Pierwsze parę telefonów i szybki szlug na balkonie. 'Kurwa, większość nie odbiera, Ci którzy odbierają nie chcą kota, tamci chcą 3 kafle kaucji a jeszcze inni się mają odezwać. A zostało już tak mało czasu'. Następnego dnia to samo. Dzwonimy, odbiera agentura. Przemiła Pani mówi że pokazują mieszkania po rejestracji się u nich w agencji. Wpisowe 250zł. No ale takie ładne mieszkanko mają, bierzemy bez zastanawiania. Szybka rejestracja i szybki przelew. Potwierdzenie nadania możemy wydrukować na miejscu więc jedziemy. Na miejscu okazuje się że te mieszkanie już jest nieaktualne, ale skoro już się zarejestrowaliśmy to mamy się nie przejmować, znajdą nam inne. Ok, więc czekamy na telefon i wracamy do domu.

Następnego dnia w ogłoszeniach widzisz mieszkanie marzenie. Zajebista dzielnia, metro podjeżdża do pokoju i całodobowy market na dole. Dodano minutę temu. Myślisz sobie - jest już moje. Dzwonisz. Agencja, tym razem inna. Gadka ta sama: Wpisowe, rejestracja i masz mieszkanie. W międzyczasie dzwonią z wcześniejszej agentury i mają jakieś mieszkanie na obrzeżach. Grzecznie dziękujesz, mówisz że oddzwonisz bo przecież znalazłeś swoje Małe Eldorado w nowym ogłoszeniu. Ale tym razem znasz zasady, jesteś nauczony i nieufny. Pytasz więc Panią czy na bank te mieszkanie jest jeszcze aktualne, bo nie chcesz znowu bulić. Osoba potwierdza, tak mamy te mieszkanie, jest aktualne i możemy się od razu umówić na godzinę oglądania. Podajesz więc termin za 2 godziny bo Cię dupsko piecze i już najchętniej zrobiłbyś dzisiaj parapetówkę. A jeśli nie to przynajmniej dobrze się najebał znaleźnym lokum. Wpisowe 'tylko' 120zł więc myk i przelane. Jedziesz go agentury za 2 godziny spotkać się z typem który ma cię zawieść do mieszkania. ERROR. 'Wie Pan/Pani w tym czasie w którym Pan się rejestrował znalazł się chętny na te mieszkanie i jest już nieaktualne'. Spoko, myślisz sobie. Po prostu Fakt jutro pokaże znowu okładkę z rozkrwawionym czyimś ryjem. I nie będzie to Twój ryj.

3 głębokie oddechy i zdajesz sobie sprawę co się właśnie stało. Wydałeś łącznie 370zł a mieszkania nie obejrzałeś żadnego. Kupujesz ramę fajek, 6cio pak i jedziesz do znajomych bo nie chcesz nikogo zabić. Oczywiście takie robienie w wała jest stare jak świat. Podałem tu tylko przykład, mnie to nie spotkało osobiście ale jak szukałem mieszkania i miałem takie propozycje to zawsze googlowałem firmy. Zawsze to byli naciągacze. Więc pijesz piwo, idziesz kimać i jutro znowu polujesz. Jeden telefon, drugi i masz już poumawiane wizyty. Jeździsz więc po mieście jak turysta, odwiedzasz miejsca o których nawet nie miałeś pojęcia że istnieją oraz zaznajamiasz się z folklorem designu poszczególnych mieszkań. A tam: Meblościanka, albo kuchnia we wnęce szerokości 1m. Znajdujesz nawet ładne ale puste mieszkanie. No trudno, kupi się meble z Ikei i będzie przestronnie i minimalistycznie. Bierzemy. Właściciel mówi że chce kaucje w wysokości podwójnego czynszu, Duże mieszkanie, jeszcze większe się wydaje bez mebli więc 1700zł nie brzmi jakoś strasznie. Kaucja wyniesie 3400zł + czynsz 1700zł. Na początek 5100zł. Super. Tym bardziej że zapewne z poprzedniego lokum kaucji nie odzyskaliście bo właściciel/ka po tylu latach nie wynajmowania nie może odżałować zarysowanej lekko podłogi, czy plamy na ścianie albo łóżka z wyszczerbioną podpórką. Norma. Kaucji jeszcze ani razu nie udało mi się odzyskać. Ba, byli nawet tacy właściciele (2 razy pod rząd) że bez oglądania mieszkania na sam koniec wyprowadzki nie mieli pełnej kaucji i szukali powodów jakby tu przyciąć w chuja. Co oczywiście świadczyło że od początku mieli się nie wypłacić.

Ok, w końcu wynająłeś mieszkanie albo pokój za jeden tysiak + tysiak kaucja. No trudno, ze 2 miechy pożre się gruz ze ścian ale od trzeciego jakoś będzie. Nie będzie bo okazuje się że opłaty ciągną tyle światła i wody, że cała wioska w Etiopii mogłaby zorganizować Sylwestra. Także odkujesz się po pół roku. A za pół roku znowu szukanie mieszkania bo córka właściciela/ki się wprowadza. Uśmiech!

8 komentarze:

Jesteś nikim w internecie

poniedziałek, września 07, 2015 Unknown 10 Comments




I wcale nie musisz się z tego powodu nadmiernie przejmować. Powiem więcej, jeśli nie udostępniasz przesadnie dużej ilości treści to być może masz ciekawsze życie od tego internetowego. Albo masz po prostu na nie wyjebane.

Chociaż niektórym wydaje się że ich konta w serwisach internetowych coś znaczą to tak naprawdę są w błędzie. Nasze avatary w sieci nie znaczą kompletnie nic. Chociaż brak kont w popularnych portalach społecznościowych w teorii oznacza że nie istniejemy. To tylko pozory, bo jak już zdamy sobie sprawę z tego jak mało nasza opinia znaczy, wtedy dojdzie do nas że sami jesteśmy w internecie zerem. Zwykłym avatarem. I mimo że w większości przypadków z naszym realnym zdjęciem to wciąż jesteśmy tylko kontem, zlepkiem tego co chcemy pokazać innym. Bez naturalnych zachowań, rzadko z niekorzystnymi zdjęciami czy polubionymi statusami które mogą uchodzić za chujową opinię.

Często użytkownicy popularnych portali tworzą swoje konto niczym nienaganna wizytówka i w teorii jest to ok. Wiadomo przecież że jak nas widzą tak nas piszą. Natomiast niektórzy są straszliwie swoimi kontami przejęci. Bo jak inaczej nazwać wrzucanie codziennie tego samego selfie? For likes? Bitch pliz to tylko nic nie znaczące kliknięcia. Po nich i tak nic nie zostanie. Wiadomo że jesteśmy pokoleniem narcyzów i lubimy dzielić się że znajomymi naszymi przeżyciami więc niby jesteśmy kryci. Natomiast musimy pamiętać że to tylko cyfrowa wizytówka, nic nie znacząca część globalnej sieci. Zaledwie parę zer i jedynek. To wszystko co znaczy Twój profil w cyfrowym życiu.
Czemu o tym wspominam? Otóż oglądając dzisiaj jakiś serial na Foxie moją uwagę przykuł dialog pewnej młodej lekarki z przyjaciółką. Otóż doszły one do wniosków, że skoro im nie wychodzi w życiu to zapewne jest to wina ich słabych profili na Facebooku. Co za brednie. Przecież to zawsze my osobiście jesteśmy reprezentantami naszej obecności na tym padole. Nie konta na Twitterze czy Instagramie. Gdyby nagle jakiś portal pożegnał się z różnych powodów że swoimi użytkownikami to co tak naprawdę by się dla nas stało? Kompletnie nic bo w sieci jesteśmy nikim. Nic by się dla nas nie zmieniło prawda? Dalej byśmy zajmowali się swoimi zwyczajnymi sprawami i pewnie znaleźli sobie jakąś nową platformę socjalną.

Dlatego z punktu widzenia globalnego w internecie jesteś nikim. Niczym trwałym, niczym prawdziwym. Nadal możesz mieć fajne życie i miliony na koncie bez milionów followersów na instagramie. Serio. A jeśli ktoś uważa że jest kimś, bo np. na forum ma 5 tysięcy wpisów i range epicką to musi być niezłym zjebem. No chyba że wie że to nic nie znaczy. Wtedy świadomie wie że jest nikim, spędza po prostu czas w sieci. Natomiast jeśli ktoś żyje swoim profilem myśląc że cokolwiek zmienia musi wiedzieć że na dobrą sprawę nic tam nie znaczymy. Wszyscy w sieci jesteśmy nikim. Nawet super - fajny admin czy moderator z ulubionej grupy czy forum. I mam nadzieję że długo się nic w tej materii nie zmieni i nadal będziemy nikim.

10 komentarze:

10 kroków które pomogą Ci zrobić pyszną kawę w domu

niedziela, września 06, 2015 Unknown 8 Comments



Oto krótkie tipy które ułatwią wam parzenie kawy w domu podrzucone przez mojego znajomego - Roberta. Jeśli już nauczycie się odpowiednio ją przyrządzać to nigdy nie wejdziecie do Starbucksa.

1. Używaj świeżo palonej kawy max 2 m-ce od wypalenia, ale im bardziej świeża tym lepiej.
2. Kawę zmiel bezpośrednio przed parzeniem, własny młynek to podstawa – musi być żarnowy, te z ostrzami odpadają.
3. Ponad 90% kawy to woda. Używaj więc wody miękkiej, przefiltrowanej. Polecam dzbanki filtrujące, albo bardziej zaawansowane filtry.
4. Użyj odpowiedniego sprzętu do parzenia kawy. Kawa nie powinna mieć styczności z wodą dłużej niż 5 minut. Jeżeli myślisz, że możesz zrobić dobrą kawę poprzez zalanie jej wodą w szklance, to niestety jesteś w błędzie. Na rynku znajduje się wiele ciekawych urządzeń do parzenia kawy, na pewno znajdziesz coś dla siebie.
5. Jeżeli planujesz zabawę z espresso, bierz pod uwagę tylko ekspresy kolbowe, te automatyczne odpuść sobie. Musisz zadbać również wtedy o odpowiedniej klasy młynek.
6. Jeżeli lubisz kawę z mlekiem, spień ciepłe mleko (ok. 70 C), nie wlewaj zimnego mleka.
7. Wybieraj kawy wypalone odpowiednio do metody z której będziesz korzystał. Kawy pod espresso wypalane są znacznie ciemniej, niż kawy pod alternatywę.
8. Wspieraj lokalne palarnie, oczywiście pod warunkiem, że mają dobrej jakości ziarna.
9. Eksperymentuj, szukaj swojego smaku, kieruj się własnym gustem.
10. Have fun!

Zdjęcia (poza coverem) pochodzą od autora tekstu. Jeśli chcielibyście o coś zapytać – piszcie.
Roberta możecie obserwować na instagramie - https://instagram.com/cannabee776i99/








8 komentarze:

Czym się różni blogerka modowa od szafiarki?

czwartek, września 03, 2015 Unknown 11 Comments




Wczoraj pewna dziewczyna podesłała mi link do swojego bloga. Chciała zasięgnąć rady apropos nazwy. Oczywiście tak jak zapewniałem, wszystkie podesłane blogi sprawdzam i zawsze nawiązuję jakiś dialog z osobą która zasięga rady. Osoba miała całkiem ładny theme i dobrze skrojone zdjęcia optymalnych rozmiarów. Trochę za dużo w panelu bocznym nawaliła dodatków co oczywiście jej wypomniałem, ale sama nazwa była dobra, a nawet bardzo dobra. Pewnie chciała po prostu zwrócić uwagę na bloga, co odbieram raczej neutralnie. Zostawiłem więc jej wpis, łechtając ego że ma bardzo fajnego bloga modowego. W odpowiedzi dostałem komentarz tu cyt:

 'JESTEM SZAFIARKĄ A NIE BLOGERKĄ MODOWĄ'.

Powiem szczerze, że dla mnie jako faceta wcześniej w nazewnictwie różnicy nie było. Myślałem po prostu że to właściwie jedno i to samo. Więc oczywiście grzecznie zapytałem ją o różnicę. Odpowiedzi niestety nie dostałem do dziś.

Zacząłem więc szperać w Google, czytałem jakiś wywiad, ale żadnej odpowiedzi na te nurtujące mnie pytanie nie dostałem. Więc korzystając z tego, że prowadzę bloga, chciałbym zapytać moich czytelników i uzyskać pomoc w tym temacie. Człowiek się uczy całe życie, ale nadal nie wiem czym się różni blog modowy od szafiarskiego. Jakieś pomysły?

11 komentarze:

Nie płakałem po tęczy

środa, września 02, 2015 Unknown 7 Comments

Fot. Marcin Wziontek Photography


Wiadomość o rozebraniu tęczy była chyba największym prezentem jaki mógł sobie wyobrazić każdy homofob, prawdziwy patriota czy jak tam jeszcze opinia publiczna zwykła nazywać przeciwników instalacji. Jedna strona się cieszy, druga płacze a ja po prostu mam na to wyjebane.

No bo o czym tu dyskutować? O kawałku metalu z kolorowymi wstawkami? A wiem, o symbol najważniejszego sporu XXI wieku. Jebać to, Warszawa sobie bez tęczy poradzi. To nie jest żadna wygrana czy przegrana któreś ze stron konfliktu. Po prostu uznano że nie ma sensu jej trzymać i doprowadzać do bezsensownych konfliktów które przez nią się rodziły. Przez sztuczną tęczę kurwa jego jebana mać! Jakim to trzeba być idiotą żeby brać stronę przeciwników kolorowej instalacji. Jakim trzeba być kretynem żeby bronić idei związków homoseksualnych za pomocą zabawki w centrum miasta. Czekam jeszcze tylko na konflikt o tym, że w jakiejś bajce był niewłaściwy kolor torebki...oh, wait.

Chociaż z drugiej strony pokazało to, jakie mamy słabe państwo. Jak każdy odważniak wychodzi na ulicę by się że sobą napierdalać o kawałek instalacji, krzyż czy inne chujstwo a nie wychodzą do złodziei z rządu którzy okradają ich na każdym kroku. Nie wychodzą napierdalać się z nieuczciwymi developerami przez których rodziny nie mają gdzie mieszkać albo dzieci umierają z głodu. Nie biorą udziału w niczym ważnym i nigdy nie będą. Oni zawsze będą się kłócić na forum o byle pierdołę zamiast zmieniać świat.

Dlaczego dla przykładu nie wysadzić Pałacu Kultury, symbolu wrogiego Socjalizmu? Jednego budynku? Przecież on i tak nie jest do niczego potrzebny. No chyba że Sala Kongresowa której sufit spada na łeb archaicznych gwiazd epoki naszych ciotek czy dziadków. Dlatego tak mała rzecz jak spór o tęczę czy krzyż moim zdaniem jest jedynie okazją do przebicia bańki że swoją frustracją. Wyjdą, pokrzyczą i zapomną. A niektórym się będzie wydawać że zmieniają cokolwiek bo to jest akurat mega ważne. Jebać. Jednych i drugich. Nie różnią się niczym od trolli w internetach którzy po prostu chcą pokrzyczeć.


Nie będę też płakał jeśli nie znajdą złotego pociągu. Nie ucieszy mnie również jego odnalezienie. Nie interesują mnie tak mało ważne sprawy. Trzeba patrzeć w przyszłość szerzej, a podejście że 'należy zaczynać od małych rzeczy' pozostawmy specom od mowy motywacyjnej.  To nigdy nie jest i nie było prawdą. Owszem, cel można osiągnąć dzięki takiej mrówczej pracy i często jest latami wypracowywany, natomiast jest do zrealizowania jeśli się w ogóle jakiś cel posiada.

Żadna z tych chujowych walk nigdy nie miała poważnego celu, więc nie będę płakał również po tęczy.

7 komentarze:

Masz już nazwę dla swojego bloga? To teraz czas na platformę do blogowania.

wtorek, września 01, 2015 Unknown 11 Comments

e


Przed przeczytaniem poniższego materiału zajrzyj koniecznie na poprzedni wpis Blogerze! Czy Twoja nazwa nie jest beznadziejna?

Ok. Wymyśliłeś już, drogi blogerze swoją nazwę na wypociny. Albo na zdjęcia. Whatever. Chcesz już być cytowany i najlepiej od razu zacząć pisać bo Twoja czaszka nie wytrzymuje pomysłów na rozkręcenie swojej marki? To świetnie! Natomiast musisz jeszcze mieć miejsce na publikacje. No chyba że od razu dostałeś/aś propozycję od jakiegoś giganta by za dobry hajs publikować epickie teksty w ich olbrzymich serwisach. Jeśli nie to musisz sam sobie znaleźć swój kawałek internetu.

Wiesz na pewno że kiedyś nasi przodkowie bazgrali na ścianach w jaskini. Ciekawe jaki mieli zasięg nie? I kto te ich wypociny czytał. Natomiast osobiście nie zalecam pisania na murach, chociaż może i dobry w tym byłby biznes. Wiecie, taki bezpośredni z lekką dawką adrenaliny. No ale skoro chcesz publikować w internecie to musimy znaleźć platformę. Od wielu lat trwa spór odnośnie tego gdzie publikować. Teraz będzie najśmieszniejsze. Wielu znanych już blogerów jak jeden mąż powtarza TYLKO WŁASNY SERWER! A większość zaczynała na platformach bezpłatnych. No ale olać rady pod publiczkę a czas na konkrety. Jak pewnie niektórzy z Was doskonale wiedzą, sytuacja w internetach zmieniła się od paru lat. Teraz jest mnóstwo blogów a większość kończy się nim się na dobre zaczęła. Dlatego jak nie jesteś pewny/a że będziesz dalej się bawić w prowadzenie swojego bloga za np. rok czasu to nie zaczynaj w ogóle. Serio. W rok zarobisz legalnie pracując za jakiś psi grosz, z pisania nic raczej nie będzie. Jasne, może dostaniesz próbki kosmetyków albo bilet do kina. Super.

Jeśli wiesz, że będziesz prowadzić bloga przynajmniej 2 lata możesz czytać dalej. Zresztą, zastanawiasz się pewnie teraz czemu akurat masz czytać to co piszę, skoro mój blog ma 20 wpisów? Nie sugeruj się tym totalnie. Ten blog to nowy twór. Całkowicie inny niż poprzednie. Swoje obserwacje popieram tym, że obecnie prowadzę pewien kulturalny blog i fanpage który niedługo dobije do tysiąca fanów na FB, drugi fanpage pewnej platformy ma już prawie 3,5k fanów a stronę od której wszystko się zaczęło (muzyka i imprezy) poprowadziłem do bliska 10k fanów. Prowadziłem projekt przez 3 lata sumiennie dzień w dzień. Niestety nie był mój. Dlatego nigdy nic nie prowadzicie z kimś lub dla kogoś. Pamiętajcie o tym. Dodatkowo scenę obserwuję już blisko 6 lat. Może i małe mam doświadczenie biorąc pod uwagę rozstrzał wszystkiego, ale coś tam już wiem. I faktycznie, piszę czysto teoretycznie ale w miarę świeżo. Ostatnie większe poradniki to np. książka znanego blogera o sytuacji sprzed 5 lat. A czasy się zmieniają.

Wracając do tematu (zakładając że czytasz dalej), jeśli wiesz że będziesz w grze przynajmniej 2 lata rób bloga. Jaką wybierzesz platformę zależy tak naprawdę tylko od tego, jak chcesz żeby blog wyglądał. Najlepiej na początku sprawdzić jakie są szablony. A o wyglądzie powiemy sobie w następnej części. Wiadomo że obecnie 2 największe marki to Wordpress i Blogger. Zapomnijmy o innych. Inne platformy upadają, mają słabe indeksowanie, trzeba sobie samemu radzić a i sama społeczność jest mała. Tak naprawdę można mieć bloga wszędzie jeśli wiemy że nie upadnie i będą nas czytały tysiące. Reszta jest nieważna. Wszędzie szablon można zmodyfikować, kupić, wgrać. Natomiast wybierając jedną z tych 2 platform mamy pewność stałego supportu oraz najbardziej popularnych widgetów. 

Która platforma jest lepsza? Tego nikt Wam nie powie. Może ktoś Wam doradzić z różnych pobudek, natomiast najlepiej załóżcie konto w obydwu. Sprawdźcie jak Wam leży. To będzie Wasz dom przez najbliższy czas. Ma tam być Wam wygodnie, nawet z butami na na stole. Wcześniejsze moje blogi czy projekty były oparte na Wordpressie. Ten blog jest pierwszy na Bloggerze. Pisze się jednak tak samo - klawiaturą;) Wiadomo, że na WP jest więcej możliwości, ok zgoda. Ale na pełnym WP. Nie na platformie do blogowania z domeną worpdress.com. Jasne, dalej technicznie w teorii wygrywa WP, ale musicie się naprawdę albo dobrze znać albo mieć mega wymagania jesli potrzebny jest Wam na początek taki kombajn. Osobiście polecam WP pod jednym warunkiem - swoje już jakiś czas robicie, przechodzicie na własną domenę oraz serwer i wtedy zaczynają cuda. Chociaż ostatnio ktoś mi udowodnił że można zrobić duży serwer na bloggerze -LINK

Natomiast to co ma Blogger to mistrzowskie SEO. Nie musicie być znawcami od pozycjonowania (chociaż krótki poradnik także wrzucę) bo platforma Google wszystko robi za Was i wyżej indeksuje bloga w wyszukiwarce. A przecież o to nam chodzi prawda? Druga sprawa to społeczność. Jasne, więcej jest chłamu ale jednak łatwiej jest nawiązać kontakt z blogerami, sprawdzać nowe wpisy i ogólnie szybciej rozreklamować swojego bloga. Generalnie patrząc pod pryzmatem blogerek modowych, to większość z nich wybiła się dzięki platformie od Google. Ale jak wspomniałem na początku - każda platforma będzie w porządku jeśli masz czytelników i prezentujesz wartościowy content.

Podsumowując - Najbardziej popularne platformy to Blogspot oraz Wordpress. Jeśli jednak chcesz pisać gdzie indziej i masz ku temu dobrą strategię, albo z pewnych względów wydaje Ci się to dobrym wyborem -zaryzykuj. Natomiast odradzam początkującym blogerom od razu pakowanie się we własną domenę i hosting. Wiadomo, że na początku są to marne pieniądze w skali roku, ale jeśli nie masz czytelników nie potrzebna Ci w pierwszych miesiącach pisania profesjonalna strona. Na to przyjdzie czas później. Jak już będziesz znanym blogerem. A nie ma nic gorszego jak ładna strona na własnym serwerze, z wydanym hajsem na domenę i hosting po roku promocji bez czytelników. Trust me. 

11 komentarze: